Tak sobie siedzę po dniu pełnym wrażeń i rozmów, które mimo tego, że nie dotyczyły tego o czym teraz piszę skłoniły mnie do przyjrzenia się temu o czym teraz chwilę ponudzę. Wczoraj pisałam. Dużo. I chociaż jak ktoś zapytał gdzie są te posty, które niby opublikowałam odpowiem- to mój pamiętnik a nie wszystko z pamiętnika pozwala się czytać- są takie rzeczy, które zachowuję wyłącznie dla siebie. Nie widzi ich nikt poza mną. A ja muszę te moje myśli ubrać w słowa i pozwolić wydostać się z głowy. I tak było i teraz. Nareszcie coś puściło i wylały się emocje… Nawet jak na mnie pisanie cały czas przez cztery godziny to dużo. Grecja zrobiła swoje. Nareszcie potrafiłam stanąć z tym co sprawiło, że nie mogłam być sobą tak otwarcie i zauważyłam czym tak naprawdę ciągnęłam sama siebie w dół. Z każdą rozmową dziś widziałam więcej. I potrzebowałam to zobaczyć. I nie chcę więcej- więcej już się nie zmieści. Jest kilka osób, które wiedzą co wydarzyło się ostatnio w moim życiu. I nie ma potrzeby, by wiedziało więcej. Nie będę tego udostępniać. Nie dlatego, że Wam nie ufam. Dlatego, że są to rzeczy bardzo trudne a nikt nie chce słuchać o trudnych rzeczach… Dobrze, że jednak jesteście. I dziękuję za to, że nie pytacie a po prostu dajecie mi czas- tyle ile potrzebuję. Czy czuję Waszą troskę? Jeśli jest- tak i cieszę się nią. Ogrzewam się w jej cieple i lubię to uczucie. Jeśli nie? To czy mam powód, by o Was pamiętać? Oczywiście… Ale już nie będę zabiegać o zainteresowanie, o ten trudny do uzasadnienia pęd, by było dobrze. Nie jest dobrze. Przyjrzałam się temu co przeszłam. Jak daleką drogę do miejsca, w którym jestem i jak wiele się zmieniło. Najpierw na lepsze a teraz na coś co koło dobrego nawet nie stało. Nie zgadzam się płacić tak wysokiej ceny za okruchy z pańskiego stołu. TA dieta już mi nie odpowiada. Znacznie więcej mam. Znacznie więcej mogę dać niż otrzymałam kiedykolwiek. Nie od wszystkich. Nie wkładam bliskich mi osób do tego samego koszyczka co relacje, przez które cierpię. Bliscy pozostają bliscy, póki tego chcą. Oni sami. Przestałam już nazywać bliskimi tych, którzy tego nie chcą… A i tak bywa. Nie zasługuję na to, by się ode mnie odwracać za prawdę, którą śmiem otwarcie mówić. Nie. Chcę budować swój dobry, barwny świat bez fałszywych uśmiechów, uścisków na pokaz i chłodu. Mój świat jest pełen barw, pełen muzyki i emocji. Silnych emocji, bo czuję naprawdę. Kocham, pragnę, zachwycam się tak wieloma pięknymi rzeczami wokół. Bez lęku próbuję nadać mojemu życiu sens. Coś co sprawi, by było wartościowe. Do niedawna uważałam, że jestem numerologiczną 2, której zadaniem jest wspierać kogoś. Ale zapomniałam, że jestem także 11… Intuicja i wrażliwość starej duszy czasami potrafi doskwierać. Nie myślałam o tym już dawno. I kiedy spojrzałam wstecz też nie było takich momentów, żeby miało to dla mnie znaczenie. Teraz ma. W pewien szczególny sposób ma. Zwłaszcza, że mówię stop pewnym rzeczom, które choć bardzo mi bliskie nie dają mi szczęścia. Dziękowałam kiedyś za uczynienie mego świata pięknym zapominając, że to ja go takim czynię co dnia. Nikt mnie nie uczył latać. To ja każdego dnia podejmuję próbę. To ja przeżywam wszystko naprawdę- nie próbuję nikogo oszukać. Nic by to nie dało. To ja sprawiam, że mój świat jest pełen kolorów. Czynię go pięknym. Czasami przez zatrzymanie magicznych chwil na zdjęciu, czasami podzieleniu się tym, co sprawia, że dzień nie mija jak jeden z wielu podobnych tylko wypełniony jest całym szeregiem emocji. Różnych. Czasami ciepłych jak ogień w kominku. Pełnych Was- naszych rozmów i spotkań. Na samą myśl o tym jest mi dobrze. Czasami pełnych milczenia o sprawach ekstremalnych. A czasami chłodnych jak brak akceptacji przez tych, o których akceptację zbyt długo zabiegam. Niepotrzebnie. I tak jej nie otrzymam. A ja już nie zamierzam o nią walczyć. Po co? Albo chce się być, istnieć w czyimś życiu albo nie. I nic na to nie poradzę, że nasze wzajemne oczekiwania są tak różne.
Tak naprawdę przyglądam się mojemu życiu jak jest pełne i spełnione, że zaczyna mi być szkoda tych, którzy cenią mnie tak nisko. Może nie ma to dla Nich znaczenia, że mnie tracą a ja już nie mam ochoty czekać aż naprawdę mnie zauważą. Z pewnych snów należy się ocknąć zanim zamienią się w koszmar. Nie ubliża się publicznie komuś, kogo się ceni i nie traktuje się nikogo jak powietrze tłumacząc brakiem czasu. W obu tych przypadkach pomyliłam wyrachowanie z namiastką bliskości. Nie daje się odczuć komuś, że jest lubiany, kiedy się go naprawdę nie lubi. To nie jest uczciwe. Pomyłka, choć raczej bez znaczenia.Tu nikt nie traci. Jestem jedną z wielu- była i już Jej nie ma. Dziś zaczynam dostrzegać błąd postawienia na piedestale kogoś kto być może w pełni na to zasługuje ale nie był w stanie zauważyć jak wiele dla mnie znaczył i jak ważne dla mnie jest Jego szczęście. Jak wiele zrobiłam, by i Jego życie- ta cząstka, na którą miałam wpływ była pełna barw. Ja nie tracę- traci ten, który nie chce mnie w swoim życiu, któremu tak prosto przychodzi powiedzieć żegnaj. Raczej nie powiedzieć nic. Bo tak łatwiej. Nie trzeba wyjaśniać dlaczego to tak niewiele znaczy. Trzeba być daleko, żeby zrozumieć. A ja jestem już bardzo daleko. Nikt nie woła….
Wracam do swoich zdjęć. Swoich literek opuszczających moje myśli w przydługich zdaniach i do poezji tych, którzy o życiu wiedzą znacznie więcej…
I dla mnie przyszedł czas na nonszalanckie „jak nie, to nie- trudno” i strach, że tym razem może boleć tak samo mocno. Trzymajcie kciuki. Muszę zawalczyć o siebie. Sama.
Zawalczyć o siebie
