Szukam wyspy, gdzie mogę być sobą. Gdzie będę mogła iść brzegiem morza boso gubiąc kolejne części ubrania. Iść wolno i czuć jak stopy pieszczą delikatne fale a wiatr chłodem pieści skórę. Gdzie będę sobą tak naprawdę. Gdzie nie będę szukać potwierdzenia własnej wartości w niczyich oczach. Zapewnienia, że jestem ważna, bo BĘDĘ- dla samej siebie.
Chcę przestać istnieć tylko wtedy gdy moja obecność jest potrzebna by coś mogło działać prawidłowo, by później stokroć bardziej odczuć swoją bezużyteczność. Tak jakbym nie istniała pomiędzy… Pomiędzy zdarzeniami mnie nie ma… Liczy się tylko ten czas kiedy moja obecność coś zmienia. Tak jak łyżka- jest ważna tylko wtedy, kiedy jej używasz… Nawet o niej nie myślisz kiedy leży pomiędzy innymi a Ty nie jesteś głodny. Nie chcę być jak ona.
Na wyspie mogłabym płakać i krzyczeć wtedy gdy będę tego potrzebować- czasami ból już jest tak bardzo nie do zniesienia… Kiedy wewnątrz czuję jakby rozrywało się moje ja na drobne strzępy. Kiedy mam poczucie, że ginę, że to co jest dla mnie ważne musi zejść na dalszy plan i może nigdy nie wrócić. Kiedy nikt już nie oczekuje mojego uśmiechu. Kiedy mogę tak naprawdę usiąść, zrzucić zadowoloną maskę i pozwolić łzom płynąć. Kiedy już nie muszę być dzielna i odpowiedzialna. Kiedy już nie muszę być jakimś nierzeczywistym wzorem…
Chcę być sobą. I chcę, żebyś to właśnie Ty odnalazł drogę na moją wyspę. Chcę- mimo tego, że potrafisz mnie ranić swoją niewrażliwością, żebyś przyszedł. I został tak długo jak możesz. Czekam tu na Ciebie każdego dnia. Chodzę samotnie brzegiem morza i wypatruję Twoich śladów na piasku. Nie wiem czy kiedykolwiek przyjdziesz… Jesteś gdzieś daleko ode mnie. Nie chcesz wiedzieć, że czekam. Jestem tu sama. Nie wiem czy cieszyć się wolnością. Czy płakać z powodu samotności?
Gdzie jest mój świat, który oddałam za namiastkę bycia na obrzeżach czyjejś rzeczywistości? Co dostałam w zamian za moje królestwo?