Zastanawiałam się czy o tym pisać. O czymś co było wiele lat temu i co sprawiło, że kocham muzykę tak bardzo.
Niełatwo pisać o kimś bliskim, kiedy go nie ma już tak długo. 18 lat. Krzysztof był moim pacjentem. Bliskim pacjentem młodej pielęgniarki, tuż po szkole. To była bliskość, której nauczył mnie ktoś inny jeszcze w Medyku. Bliskość, która nie miała nic wspólnego z fizycznością, pożądaniem a była równie silna i wszechogarniająca. „Przychylić komuś nieba” to tak w skrócie. Bezinteresownie i szczerze. Bardziej bezinteresownie i szczerze się nie da. Dawało mi to spełnienie na tyle bezpiecznie, że jestem komuś potrzebna. Dla kogoś ważna. Przyjaźń? To było coś więcej niż przyjaźń a jednocześnie było dalekie od namiętności. Krzysztof był bardzo chory. Kiedy Go poznałam był już po pierwszym przeszczepie. Czekał na kolejny. Wszystkiego czego się dowiedziałam o byciu chorym tak poważnie wiem od Niego. I wszystkie błędy, których popełnić nie powinnam a jednak popełniłam także z Jego powodu. Bo nie wchodzi się w bliską relację z pacjentem. Nie żyje się Jego życiem. Nie zmienia się relacji pielęgniarka- pacjent w żadną inną… To był błąd. Moje jedyne usprawiedliwienie, to brak doświadczenia. Tylko dziś zrobiłabym to samo. Ale dziś jestem silniejsza i czyjaś śmierć już nie jest taką traumą. Ta była. Ale zanim była było kilka pięknych lat wypełnionych rozmowami, śmiechem i muzyką. To muzyka najbardziej nas łączyła. Krzysztof był wielkim fanem Wishbone Ash… Ja wtedy słuchałam zupełnie innej muzyki. Ale bardzo chciałam poznać dlaczego tak bardzo fascynuje Go ten zespół. I tak się zaczęło. Ciekawość jest u mnie jak pandemia- przybiera szalone rozmiary jeśli tylko trafia na podatny grunt. To wtedy zaczęła się moja przygoda z takimi zespołami jak Camel, Quidam ale i Genezis, Yes, Pink Floyd i generalnie progresywnym rokiem. Wszystko istniało razem. I skończyło się bardzo gwałtownie w 99 roku. Krzysztof zmarł. A z Nim jakaś część mnie. Zostały płyty, które mi zostawił, których nie byłam w stanie przesłuchać już ani razu. Muzyka zbyt silnie wrosła w mój świat. Zbyt wiele się z nią łączyło. Zbyt wiele dobrych chwil, które odeszły. Zamiast wypełniać pustkę jeszcze bardziej ją powiększała. Nałożyły się na to też inne rzeczy bardziej osobiste. Tak jak pisałam bliskość nigdy nie była fizyczna… Wyjechałam z rodzinnego miasta. Może uciekłam przed tym, by nie czuć więcej niż mogłam w stanie znieść. Musiałam spróbować od nowa…
Koncert Wishbone Ash… Musiałam pójść. Choć dojście do Proximy zajęło mi prawie 3 godziny. Dałam radę. I całe szczęście. Odżyło tyle pięknych wspomnień. Tyle radości w tych strunach. Tyle prawdziwych uczuć. Byłam gotowa na ten koncert. Przeżycie bardziej niż wyjątkowe. Ta muzyka dalej istnieje we mnie. Nie odeszła. Patrzeć jak Andy Powell gra… To tak jak spełnić jednocześnie nie tylko swoje marzenie. Krzysztof pozostaje w moim sercu. Jako ktoś bardzo ważny przez to jak wspaniałym człowiekiem był. Jak wiele mi dał ciepła, kiedy tego ciepła potrzebowałam. I dał mi muzykę. Muzykę, dzięki której będę go pamiętać. W czerwcu Camel… i potrafię się tym już cieszyć.