Patrzyłam na Ciebie jak na ideał stojący na piedestale. Nie śmiałam podnieść oczu, z obawy przed świętokradztwem. Każde twoje słowo, każdy gest uśmiech był dla mnie świętem. Zachwycałam się wszystkim co robiłeś. Jednocześnie traktowałam ciebie jak kogoś najbliższego… Wyżej ceniłam twoje ciepło i czułość niż Coś co można kupić za pieniądze. Traktowałam cię jak najbliższego przyjaciela, wierzyłam że nie potrafiłbyś mnie skrzywdzić. Myliłam się. Tak się nie traktuje ludzi. Zwykła życzliwość to za dużo? Nie wiedziałam, że jesteś zdolny do ignorowania czyichś uczuć. Tak nisko mnie cenisz? Czym sobie na to zasłużyłam? Byłam w stosunku do Ciebie bardziej niż w porządku. Zawsze. Nie było dnia, kiedy myślałam o Tobie źle, nawet kiedy raniłeś tak bardzo. Bolało nie to co Ty robiłeś tylko moje uczucia, z którymi nie wiedziałam co zrobić. Bolały zamknięte- nie było ich dużo- szczerość, prawda- nareszcie wolna i bezpieczna u Ciebie. Wierzyłam w to tak bardzo, że zrozumiesz… Wierzyłam, że powiesz „dasz radę- jestem z Tobą” Nie byłeś… Nigdy mnie nie zapytałeś „dlaczego?” nie chciałeś poznać prawdy, która dla mnie i tak już jest bardzo trudna- nikt jej nie zna- tylko Tobie ufałam na tyle, żeby móc powiedzieć głośno, bez lęku i obawy, że nie zrozumiesz. Tylko Tobie chciałam zaufać- nie potrzebowałeś tego. TOBIE nie było to potrzebne. Tylko tyle chciałam- żebyś był. Boli upadek z piedestału doskonałości. Mnie boli…
…
